niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 16



                Owinęłam się szczelniej szalikiem, mocniej naciągnęłam czapkę na uszy, a ręce wcisnęłam do kieszeni kurtki. Dzisiejszy dzień był najmroźniejszym spośród tych, które dotychczas minęły tej zimy. Nie miałam pojęcia, ile wskazywał termometr, ale chyba i bez patrzenia na niego mogłam stwierdzić, że było grubo poniżej piętnastu stopni na minusie.  Śnieg, choć tak pięknie skrzył się w świetle magicznych latarni, denerwował mnie jak nigdy: skrzypiąc, zapadał się topornie pod stopami, a o wywrotkę w parkowych alejach nie było trudno. Niestety nie opanowałam jeszcze dobrze tkania lodu, więc nie mogłam sobie pomóc i usunąć go. Skręciłam w bok, przybliżając się tym samym do linii lasu. Taka pogoda miała także swoje plusy, a największym był wygląd drzew, szczególnie o zmroku.
     Stawiając ostrożnie kolejne kroki na dróżce, usłyszałam jakiś dźwięk. Zaintrygowana rozejrzałam się na boki – nikogo jednak nie było, tak jak i przedtem. Dźwięk powtórzył się. Wydawało mi się, że dochodził z lasu, skierowałam się więc w tamtą stronę. Kiedy byłam bliżej, znów to usłyszałam, tym razem głośniej. Zdumiona przystanęłam, bo rozpoznałam ten odgłos – było to ciche miauknięcie. To trochę dziwne, ale jeszcze nie widziałam żadnego kota czy psa w obrębie murów szkoły.
     Rozglądałam się dopóty, dopóki go nie zobaczyłam – czaił się skulony na gałęzi pobliskiego drzewa. Nie chcąc go straszyć, podchodziłam powoli. Kiedy zbliżyłam się najbardziej, jak się dało, zobaczyłam, ze jego czarne futro miejscami jest wygryzione i poszarpane. Pewnie przed czymś uciekał i dlatego się tu zapuścił.
     Ściągając uprzednio rękawiczkę, podniosłam dłoń, ale kot mógł obwąchać jedynie opuszki moich palców – gałąź była za wysoko. Rozejrzałam się bezradnie, kiedy kot ponownie przeraźliwie miauknął. Nie miałam jak dostać się na drzewo, a w pobliżu się było żadnej na tyle grubej gałęzi, żeby mógł po niej zejść. Po chwili jednak przyszło mi do głowy, żeby ze śniegu uformować wysoką kopułę. Uniosłam więc trochę ręce i chwilę później, zadowolona z efektu, zaczęłam wołać zwierzaka.
 - Złaź, ty przeklęty kocie, kici-kici – mruknęłam zniecierpliwiona, bo kot nadal bał się zejść. Odsunęłam się na kilka kroków i przyklęknęłam – może to moja bliska obecność go niepokoiła.
     W końcu zbiegł na dół, a po kilku minutach szłam do szkoły z sierściuchem pod kurtką.

              Byłam kilkanaście kroków od drzwi, kiedy te się otworzyły, a z pomiędzy nich wyskoczył Dean.
 - No nareszcie! Chcemy grać w karty, a tylko ciebie… - urwał, kiedy zobaczył czarny pyszczek wystający spoza mojej kurtki na wysokości piersi. – Skąd go masz?
 - Co ja mam z nim zrobić? – zapytałam, ciągnąc chłopaka do środka.
 - Zostawić? – zasugerował.
 - Pogięło cię? Jest ranny i wygłodzony – ofuknęłam go.
 - Nie pogięło mnie, tylko jestem zaskoczony, że go znalazłaś.
 - Myślisz, że ja się nie… - urwałam na widok dwójki nowych, przechodzących obok korytarzem. Nawet nie spojrzeli w naszym kierunku, ale ja i tak miałam wrażenie, jakby przewiercali mnie swoimi chłodnymi oczami.
     Syknęłam, kiedy kot wbił mi pazury w dłoń. Trzymanie go bezpośrednio na rękach chyba nie było jeszcze dobrym pomysłem.
 - Słuchaj, możesz skoczyć do jadalni po coś dla niego, a ja tu poczekam? – zapytałam Deana, kiedy stanęliśmy przed wejściem do pomieszczenia. Kiwnął głową, a po chwili wrócił z kawałkiem chleba, kilkoma plasterkami wędliny na talerzyku i filiżanką mleka. Zanurzył chleb w mleku i położył obok szynki. Kot wyrwał się z moich ramion i doskoczył do jedzenia. Czekaliśmy, aż zje i zastanawialiśmy się, co z nim zrobić, kiedy zobaczyliśmy dyrektorkę.
 - Pani Smith! – zawołał Somerville i podbiegł do niej. Rozmawiali chwilkę, rzucając spojrzenia w naszą stronę. W końcu chłopak pojawił się znowu obok.
 - Możesz go zatrzymać – oznajmił.
 - Serio? – zdziwiłam się: myślałam, że go nakarmię, wykuruję i wypuszczę, ale skoro tak…

               Obudziłam się rano z przeczuciem, że dzisiejszy dzień jest jakiś inny niż wszystkie. Leżałam, zastanawiając się, o co chodzi, kiedy usłyszałam miauknięcie. No tak, kot. Umiejscowiłam go w dużej klacie, którą dostałam wczoraj razem z miseczką od pana Garneta, bibliotekarza. Oddając książki wdałam się z nim w rozmowę i dowiedziałam się, że kilka lat temu też miał kota, jednak ten uciekł i bibliotekarzowi zostało to wszystko. Byłam mu wdzięczna, tak samo jak i Deanowi, którzy znalazł gdzieś wąską drabinkę i przystawił ją do naszego balkonu, żeby kot mógł swobodnie wychodzić na zewnątrz.
     Dziewczyn nie było już w pokoju, co było trochę dziwne: szczególnie Maryam uwielbiała spać do późna. Nie chcąc więc próżnować, wyskoczyłam z łóżka. Otworzyłam klatkę kotu, a następnie uchyliłam lekko balkon.
 - No, kocie, wyłaź – podrapałam go za uchem i poszłam do łazienki.

               W jadalni nie było ani dziewczyn, ani chłopaków, dostrzegłam jednak Eileen*, przysiadłam się więc do niej.
 - Cześć, jak się spało? – zapytała, ziewając równocześnie.
 - Dosyć dobrze, za to ty… Bez obrazy, ale ty wyglądasz okropnie – czarne oczy Lynch były mocno podkrążone, a krótkie, jasne włosy sterczały na wszystkie strony. Dziewczyna przejechała po nich ręką, targając je jeszcze bardziej.
 - Teraz lepiej? – wystawiła mi język. Po chwili z głośnym westchnieniem oparła głowę o blat. Roześmiałam się głośno, kiedy zobaczyłam, że dziewczyna, kładąc głowę, zamoczyła włosy w swoich niedokończonych płatkach.
 - O co chodzi? – odezwała się, marszcząc brwi i unosząc się. Kiedy wyprostowała kark, mokre pasmo pacnęło ją prosto w nos. Skrzywiła się z obrzydzeniem, kiedy mleko zaczęło ściekać.
 - Daj, pomogę ci – nadal chichocząc, odsączyłam płyn z jej włosów.
 - Blee, i tak będę musiała je znów myć – potrzepała głową, a ja w tym samym czasie zobaczyłam tę dziewczynę o czarnych włosach i czerwonych ustach. Dziś była bez swojego wysokiego towarzysza.
     Przeszła szybko obok nas, zostawiając po sobie zapach perfum. Kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość, Eileen mruknęła:
 - Dziwna jest.
 - Dlaczego?
 - Nie wiem. Po prostu nie podoba mi się ani ona, ani ten jej kuzyn.
 - Kuzyn? – powtórzyłam.
 - Ta, ten co się z nią pojawia. Ona, znaczy ta Resayela, rozmawia tylko z nim. Na szkoleniu nie odzywa się do nikogo ani słowem.
 - Jest w waszej grupie? Na obowiązkowych zajęciach jest chyba w innej, bo jej nie widuję – odpowiedziałam. – Ale może po prostu jest nieśmiała?
     Dziewczyna prychnęła cicho.
 - Chyba sama w to nie wierzysz. Wystarczy na nią spojrzeć: dumna postawa, wyniosła mina…
     W duchu przyznałam jej rację, bo faktycznie, miałam podobne odczucia. Rozłożyłam bezradnie ręce.
 - No to nie mam pojęcia, o co chodzi.

               Zaledwie godzinę później do pokoju wpadła Maryam. Uniosłam głowę w tej samej chwili, w której potknęła się o własne buty leżące na podłodze. Dziś był chyba dzień na wypadki: Eileen, Maryam, kto następny?
 - Heeej, śpiochu, chodź szybko, chłopaki chcą coś nam pokazać w pokoju – powiedziała, gdy tylko doprowadziła się do porządku.
     Uniosłam brew w zdziwieniu.
 - Natychmiast? Gdzie byłyście do tej pory?
 - W bibliotece – odpowiedziała.
 - W biblio… gdzie? – wytrzeszczyłam oczy. – Przecież tobie nawet się esemesa czytać nie chce.
     Fuknęła obrażona.
 - Nieprawda. Poza tym, nie poszłam tam z własnej woli. Chodź już, bo się niecierpliwią.
     Przewróciłam oczami, ale wstałam posłusznie i ruszyłyśmy do pokoju chłopaków.

                - Wchodź, muszę buta zawiązać – powiedziała Maryam.
 - Nie jestem pewna, czy to bezpieczne – mruknęłam, ale otworzyłam drzwi. Rolety były spuszczone, światła zgaszone, panowała cisza. – Hej, Maryam, przecież ty nie masz…
 - Nie marudź – rzuciła i wepchnęła mnie do środka.
     Wtem zapaliło się światło, z kilku stron buchnął na mnie brokat, a różne głosy zaczęły fałszywie śpiewać sto lat. Zamrugałam oszołomiona, a po chwili wybuchnęłam śmiechem.
 - Rany, wiecie, że zapomniałam o swoich urodzinach? Dzięki za niespodziankę – mówiłam, kiedy pięć osób po kolei zamykało mnie w uścisku, całowało po policzkach i składało życzenia.
 - Nie ma za co, głupku – wyszczerzył się Patrick i sięgnął po małą, papierową torebeczkę leżącą na stoliku. – Tortu nie mamy, ale prezenty i najlepsze żarcie z jadalni są. Plus, twoje cukierki. Jeden prezent dostałaś przedwcześnie, ale masz też to.
     Podał mi torebkę, a ja szybko wsadziłam do niej dłoń. Wymacałam rzecz w środku i wyciągnęłam ją na zewnątrz: moim oczom ukazała się mała, bordowa obroża z czarnymi elementami.
 - Czyli chcecie dać mi kota?
 - Taa, właściwie… Właściwie to już go masz, bo to właśnie ten mały kretyn. Uciekł nam kilka dni temu, więc to dobrze, że go znalazłaś. Trochę uszkodzonego, ale ma się już dobrze, więc… - skończyła kulawo Rachel.
 - Dobrze, że nie chciałaś go zostawić. Głupiutki Dean podsunął głupiutki pomysł – parsknął Patrick.
     Machnęłam ręką i otworzyłam usta, ale w tej samej chwili Dean obszedł mnie dookoła i zapiął mi coś na szyi.
 - Co to? – zapytałam, podchodząc do lusterka. Na mojej szyi wisiał dosyć krótki wisiorek. Z granatowego rzemyka zwisała okrągła zawieszka z wyrytymi liniami, przypominającymi fale – zapewne nawiązanie do mojego żywiołu.
 - Raaany, dzięki wielkie, jest świetny! – Objęłam wszystkich po kolei. Jak można zapomnieć o swoich urodzinach?

               Stałam przy oknie, gładząc palcami wyżłobienia naszyjnika i wpatrując się w przestrzeń.
     Świat o tej porze wyglądał naprawdę bajecznie: wirujące w mroku nocy drobniutkie płatki śniegu wpadały w światło magicznych latarni, nadając otoczeniu tajemniczy charakter. Mogłam stać tak godzinami, gdyby nie fakt, że kot właśnie zaczął miauczeć. Domyślając się, że chce wyjść, uchyliłam mu drzwi balkonowe, przy okazji strzepując jeszcze z ręki resztki brokatu.
 - Wypad, kocie – popchnęłam go delikatnie stopą, kiedy zaczął kręcić się w progu. W końcu wybiegł na zewnątrz, tonąc łapkami w zalegającym na balkonie śniegu. Narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam za nim z zamiarem zepchnięcia puchu.
 - …zacząć dziś – usłyszałam nagle męski głos i zastygłam w miejscu.
     Ktoś parsknął.
 - Muszę się przygotować, zapomniałeś? – drugi, trochę lekceważący głos, należał do dziewczyny. – Potrzebne mi jeszcze dwa dni, to wszystko.
     Nagle rozległo się miauczenie, a ja prawie podskoczyłam w miejscu. Z jakiegoś powodu poczułam, że muszę się schować, że kot mnie wydał, zdradził.
 - Czyj to kot? – zapytała dziewczyna i usłyszałam, jak go nawołuje.
     Chłopak zakaszlał.
 - Sprawdź – powiedział i teraz już naprawdę czułam, że muszę wejść do swojego pokoju. Pospiesznie się wycofałam, starając się nie hałasować i nie tracąc czasu na zatrzaskiwanie drzwi balkonowych. Położyłam się na łóżku. Po chwili usłyszałam chybotanie barierki na balkonie. Cień widoczny na ścianie zastygł na kilka sekund, po czym zeskoczył w dół.
 - Chodźmy stąd – wyraźnie usłyszałam ten sam dziewczęcy głos, dochodzący spod balkonu.
     Kilka minut później stałam na zewnątrz, przypatrując się śladom na balustradzie, widocznym tak samo dobrze, jak moje odciski na śniegu.
     Co to, u licha, miało być?

               Następnego niedzielnego wieczora całą szóstką siedzieliśmy na łóżkach i graliśmy w karty, starając się wymyślić imię dla kota, który swoją drogą okazał się być bardzo towarzyskim.
     Nagle do drzwi ktoś zapukał, a po chwili w szparze ukazała się twarz dziewczyny, chyba o rok starszej od nas.
 - Cześć, wiecie, gdzie polazł… O, tu jesteś, Mitchell. – Jasne oczy spoczęły na chłopaku bez cienia emocji. – Mam się upewnić, że przyjedziesz TERAZ do dyrektorki. Woła cię. Czekam na korytarzu – oznajmiła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Patrick poczerwieniał, a ja patrzyłam zdezorientowana na resztę.
 - Stary, współczuję – Somerville roześmiał się głośno. – Nie dość, że dyrektorka, to jeszcze ta panna. Twój szczęśliwy dzień, nie?
     Chłopak wzruszył ramionami i zmarszczył brwi.
 - Jeśli nie wrócę, to zacznijcie szukać mi trumny – odezwał się grobowym tonem i wyszedł.
 - O co chodzi? – zapytałam zaciekawiona.
 - Ta dziewczyna koszmarnie go nie lubi. Nie mam pojęcia, co jej zrobił, ale raz prawie go pobiła.
      Parsknęłam.
 - Dziewczyna bijąca Patricka? – upewniłam się i po chwili zaczęłam się głośno śmiać. Dobry Boże, jak to musiało wyglądać…
 - Ej, Patrick zostawił telefon, czy mi się wydaje? – zapytała Rachel, podnosząc się z łóżka. Spojrzała na wyświetlacz komórki chłopaka i zmarszczyła brwi. – Ma siedem nieodebranych połączeń od mamy. – Która normalnie nie dzwoni, warto dodać. – Jak myślicie, stało się coś?

               Siostra Patricka, ta, która mieszka niedaleko naszego domu, znajdowała się w szpitalu, w ciężkim stanie. Podobno rozmawiała z moimi rodzicami, kiedy nagle auto pędzące jezdnią zjechało na chodnik, na którym stali, i po prostu w nią wjechał. Samochód był nieoznakowany, szyby były przyciemnione, a tak szybko, jak nadjechał, tak szybko zniknął. Mój tata cudem uniknął zmiażdżenia nóg, mamie na szczęście też nic się nie stało. Mój telefon chyba zaczął się psuć, bo nie zostały żadne ślady po tym, że mama dzwoniła do mnie i tego wieczora, i wcześniejszego, by złożyć mi życzenia. Skontaktowałam się z nią dopiero przez dyrektorkę. Patrick pojechał do domu jeszcze tego samego wieczora, ledwie się pakując.
     Mnie coś definitywnie zaczęło się nie podobać.


Yep, nawaliłam. Pewnie większość nie pamięta, co tu się w ogóle dzieje, a do tego ten spsiaczony rozdział, powoli jednak wszystko będzie się wyjaśniało. Zbliżamy się do końca! Nie mam pojęcia jednak, kiedy będzie następny rozdział. Dosyć ciężko mi się teraz pisze.
*Postanowiłam zmienić imię Tauriel na Eileen. Po Hobbicie imię Tauriel wyjątkowo mnie denerwuje xD Gdyby ktoś natknął się we wcześniejszych rozdziałach jeszcze na imię "Tauriel" (Bądź "Mizuumi", bo nie mogłam się zdecydować) to proszę, żeby mi dać znać, bo mogłam coś przeoczyć (;
Kajam się do stóp.